|
Najpierw kilka słów o mnie, o autorze.
Od zawsze fascynowałem się medycyną. Chciałem zostać lekarzem. Hepatologią (nauka o chorobach wątroby) - interesuje się od 14 roku życia (od 30 lat), kiedy to poważnie zachorowałem z powodu niedoskonałości moich przewodów żółciowych (torbiele, przewlekły stan zapalny). Chorowałem bardzo poważnie, przebyłem kilka zabiegów chirurgicznych, mam za sobą około 40-50 pobytów w szpitalach, klinikach, zakażono mnie w tym czasie wirusami zapalenia wątroby typu B i C: HBV i HCV. Obydwa wirusy pokonałem. Od 11 lat jestem okazem zdrowia, od 11 lat nie byłem u żadnego lekarza (no ok, raz jeden byłem u dentysty).
Od blisko 15 lat jestem prezesem, pomysłodawcą i głównym twórcą Stowarzyszenia Pomocy Chorym z HCV "Prometeusze" - zajmujemy się problemem wirusowych zapaleń wątroby.
Od zawsze kocham naturę, rośliny, las. Zawsze uprawiam w domu lub na balkonach coś nietypowego, z nasionka, z pestki itd. Od wielu lat fascynuje się ziołami. Zacząłem od samoleczenia (odniosłem sukcesy 12 lat temu), a od niedawna leczę ludzi za pomocą ziół, które bardzo często sam zbieram, suszę i tworzę z nich wyciągi alkoholowe (od 2 lat), ale też mieszanki lecznicze ziół suchych (od ok. 8 lat) według własnych recept galenowych. Uczę się rozpoznawać rośliny, bardzo dużo czytam na ich temat. Fitoterapia na stałe wtargnęła w moje życie i ani myślę się od niej uwolnić. Leczę ludzi i to przynosi mi dużo satysfakcji. Jestem tym, kim chciałem zawsze być - leczącym, druidem. Nie lekarzem, ale wiecznym studentem bogactwa natury i natury organizmu człowieka. Jeżeli mogę Ci spróbować pomóc - będę szczęśliwy.
O Atlasie Ziół
Ze sporym opóźnieniem, dopiero w dniu 15 grudnia 2014 roku, rozpoczynam mój nowy projekt - Atlas Ziół. O jego stworzeniu myślałem przez ostatnie lata intensywnie. Posiadam tysiące fotografii, a niektóre z nich dobre i oryginalne - schowane dotychczas przed ludźmi na twardym dysku mojego starego komputera - najwyższy czas pokazać je Światu!
O ten atlas roślin leczniczych będę zabiegał do końca moich dni. Będzie moim nowym i ostatnim "dzieckiem".
Z całą pewnością stanowić on będzie literaturowe opracowanie roślin leczniczych, z bogatym i aktualizowanym magazynem fotografii (makra) mojego autorstwa.
Założenia są ambitne - chcę stworzyć potężną, darmową bazę zdjęć roślin leczniczych występujących na terenie naszego kraju (około 240 roślin docelowo), opisać poszczególne rośliny lecznicze tak dokładnie, jak tylko będę umiał, korzystając ze wszelkich dostępnych źródeł literatury fachowej, z informacji zawartych i porozrzucanych po internecie, a także ze starych ksiąg, w tym głównie z Herbarza - Marcina z Urzędowa, który przekładam... ze staropolskiego na polski (jestem na stronie 97 :) ).
Zarys dziejów fitoterapii i propagowanie samoleczenia za pomocą roślin leczniczych będzie mottem przewodnim tego atlasu.
Były plany aby zainwestować duże pieniądze w ten projekt na starcie, stworzyć idealną do tego celu platformę internetową i w jak największym stopniu ułatwić sobie publikację treści, a szczególnie fotografii. Niestety były problemy techniczne, niedostatek środków finansowych i plany spełzły na niczym - zaczynam pracować od zera, wykorzystując do tego celu lekko zmodyfikowaną platformę Serwisu Internetowego "Prometeuszy".
Tymczasem publikując tutaj czuję się komfortowo, bo przecież od 15 lat publikowałem w taki sam sosób, dodając znaczniki HTML-a i wklejając ręcznie napisane tabelki. Umiem to robić, ale owszem zajmuje to dużo czasu, a efekt nie zawsze jest tym zamierzonym...
Oczywiście wierzę w to, że projekt z czasem się rozrośnie i znajdę albo znajdą się środki (reklamodawcy?) na modyfikacje ułatwiające życie mnie - publikującemu, a także Wam - odwiedzajacym mój "Atlas Ziół".
O fitoterapii.
Wiadomo chyba wszystkim, że prawie wszystkie obecnie stosowane leki farmakologiczne mają swoje pochodzenie od roślin leczniczych, z których wyizolowano główny składnik i zsyntetyzowano, co umożliwiło masową produkcję. Np. morfina (i wiele innych alkaloidów) to mak, kwas acytelosalicylowy (aspiryna) to wiązówka błotna albo jak kto woli wierzba (kora) itd.
Problem w tym, że substancje te w roślinach otoczone są masą innych substancji, które w naturalny sposób je uzupełniają, przeciwdziałają skutkom niepożądanym i wzmacniają działanie. Odizolowany pojedynczy związek ma zazwyczaj słabsze działanie, a do tego jest niejednokrotnie toksyczny, albo powodować może uczulenia (weźmy choćby przykład aspiryny).
Każdy będąc na moim miejscu - mając już takie jak ja mam doświadczenie - byłby zdumiony tym, jak wiele chorób można leczyć samemu - zbierając i susząc "pospolite chwasty", które rosną na polach, łąkach i w lasach. A co najważniejsze, zdumieni bylibyście jak to leczenie jest skuteczne i dobrze tolerowane przez nasze organizmy. Jakiekolwiek zakażenie by się nie przydażyło, potrafię się z tym uporać szybciej niż za pomocą antybiotyków, a co najlepsze - zakażenia nie powracają i nie ma skutkó ubocznych leczenia.
Żeby było jasne - nie można zastąpić leczenia właściwego, farmakologicznego - fitoterapeutycznym, przy poważnych schorzeniach, ale warto czasami spróbować ziół, gdy inne leczenie nie pomaga, albo gdy przynosi mierne skutki i gdy lekarze rozkłądają ręce.
Początek przeziębień, grypy, czy jakichkolwiek infekcji - domowa apteczka powinna być pełna owoców róży (zamiast witaminy C), kory wierzby (zamiast aspiryny), kwiatów lipy i czarnego bzu (zamiast paracetamolu i ibuprofenu), liści borówki brusznicy i czernicy oraz ziela nawłoci (zamiast furaginy), liści szałwi (zamiast pastylek do ssania na gardło) itd. itd. itd. Dlaczego warto? Bo te zioła były stosowane przez tysiace lat, skutecznie i bez szkody dla naszego zdrowia, a co ciekawsze - są często skuteczniejsze od ich sztucznych zamienników. Zioła - domowe leki pierwszego rzutu, a jak nie pomogą w 2-3 dni - idziemy do lekarza po antybiotyki, sulfonamidy czy cokolwiek, co nam przepisze.
Leczę grypę i wszelkie "przeziębienia" w 2-3 dni. Zakażenia układu moczowego podobnie szybko - i bez nawrótów. Przynajmniej u siebie i u swoich bliskich, bo innych ludzi nie mam okazji leczyć.
Myślę, że lekarze w Europie powinni uczyć się stosować zioła i nie bać się ich. Ubolewam nad tym, że nie uczy się lekarzy na uniwersytetach medycznych stosowania choćby 100 podstawowych ziół w codziennych schorzeniach jak np. zakażenia górnych i dolnych dróg oddechowych, albo zakażenia układu moczowego. Szkoda, że nie stosujemy masowo ziół zamiast np. "leków" homeopatycznych, które moim zdaniem podobnie jak w USA powinny być zabronione (aby nie mógł przepisywać ich lekarz na recepcie).
Przytoczę tu kilka moich ulubionych doktryn:
"Aby strawa stawała się lekiem, a lek strawą" -
- w codzienniej diecie powinniśmy mysleć o tym, aby strawa stawała się swoistym lekiem bogatym w witaminy, środki przeciwzapalne, dające ulgę w trawieniu pokarmów ciężkostrawnych (przciwwzdymające, wiatropędne, poprawiające perystaltykę jelit, ułatwiające wypróżnianie) itd. Np. surówka na obiad może składać się z sałaty lodowej, oleju i octu - wtedy nikogo z niczego nie wyleczy, choć jakieś wartości prozdrowotne być może ma, ale gdy dodamy do sałaty oliwę z oliwek zamiast oleju rzepakowego (albo pół na pół, albo 1/3 rzepakowego, 1/3 lnianego i 1/3 oliwy - nie bójmy się mieszać tłuszczy roślinnych!), szczypior, czosnek, pomidory i cebulę oraz pieprz (a czemu nie kolorowy?) i dobrą sól kamienną (z polskiej kopalni, a nie morską), a także trochę ziół, jak np. bazylię, to sałatka stanie się już lekiem. Stosujcie przyprawy ziołowe (np. oregano do pizzy, tymianek do frytek, majeranek do grochówki, koper i kminek do dań z kapusty kiszonej, bazylię do sosów i zup pomidorowych itd.) - ich bogactwo jest niedoceniane. Kapusta - ma własciwości lecznicze (stosowana zewnętrznie i wewnętrznie), jabłko (woski na skórce) i szczypior (własnorecznie uprawiany) mają własciowości przeciwwirusowe, pomidor (zielony) może pomóc zwalczyć WZW - były prowadzone prace nad wyciągami z zielonych pomidorów w Niemczech i jest to jedyne doniesienie jakie znam o wyleczeniu substancją naturalną stosowaną doustnie. Kiszonki - wzmagają odporność, wszyscy o tym wiemy, a coraz mniej zjadamy kiszonych ogórków, kapusty (w stanie surowym - np. surówka ze szczypiorem i dodatkiem oliwy) - za 20 lat o kiszonych ogórkach i kapuście będziemy czytać tylko w starych książkach (i na tych stronach internetowych). Owies (szczególnie zielony, ale i płatki owsiane) - jest lekarstwem, kasze (np. gryczana) też itd., itd.
"Pojedyncze zioło, napary, odwary, intrakty, ekstrakty z 1 rośliny mogą zaszkodzić" -
- nie stosuje się ziół pojedynczych. Leczenie ziołami zostawmy tym, którzy się na nich znają i wiedzą w jakich połączeniach (mieszankach) się je stosuje, ewentualnie skorzystajmy z gotowych recept, których pełno jest choćby w książkach (np. ziołolecznictwo polskich zakonników) itp.
"Kobieta w ciąży, karmiąca i dzieci do lat 6 - nie stosują ziół samodzielnie" -
- samodzielnie, nieumiejętne stosowane zioła w okresie ciąży, karmienia piersią i u małych dzieci mogą spowodować tragedię (nawet - zwykła mięta).
"Leczmy się tym, co rośnie w naszym klimacie" -
- w klimacie umiarkowanym oraz w basenie morza śródziemnego skąd pochodzi bardzo dużo przypraw ziołowych i roślin leczniczych zadomowionych już u nas i często uprawianych w ogródkach, albo w doniczkach. Gdy przyjdzie nam ochota skorzystać z fitoterapi ajurwedyjskiej, tybetańskiej, chińskiej, albo peruwiańskiej - udajmy się na wycieczkę do danego regionu, kraju, aby przebywać w danym klimacie, jeść to co jedzą "tubylcy", pić ich wodę, mieszkać na ich wysokości nad poziomem morza (np. w Andach ), oddychać ich powietrzem (wchłonąć ich bakterie) i... wtedy dopiero leczyć się ich ziołami. Inaczej leczenie takie przynosi słabe rezultaty, albo jest porównywalne w efektach do leczenia naszymi rodzimymi ziołami lecz niejednokrotnie dużo droższe (koszty importu, transportu oraz 10 pośredników, z których nie zawsze wszyscy będą uczciwi). To samo mówił O. Szeliga o ziołach sprowadzanych z Peru. Oczywiście nie sposób jest uprawiać u nas wielu bardzo cennych roślin leczniczych, jak np. lapacho, vilcakora, czy żeń-szeń (w tym ostatnim przypadku bym się jednak sprzeczał), więc dodawanie pojedynczych ziół "egzotycznych", tych najcenniejszych do naszych mieszanek jest moim zdaniem dopuszczalne i sam tak też czasami czynię.
"Zioła nie tylko leczą, ale przywracają nas (ludzi) naturze" -
- Gdy zabierzemy rodzinę na łąkę i tam własnoręcznie zbierzemy dziurawiec, macierzankę, czy choćby mniszka lekarskiego (np. ziele takiego "mlecza" z kawałkiem korzenia), a następnie sami we właściwej temperaturze wysuszymy zioła, to lekarstwo z takich ziół przyrządzone bedzie działać lepiej, mocniej, a przy okazji spaceru takze wzrośnie nasza miłość do przyrody, a organizm nasz na tym spacerze też zyska (ruch na świeżym powietrzu).
"Brzoza - apteka na pniu" -
- Nauczmy się zbierać znów sok z brzozy wczesną wiosną - jest to moja ulubiona roślina lecznicza - później pączki i młode listki (z ogonkami), a później jeszcze saprofity brzozy na poważniejsze schorzenia (białoporek i włóknouszek - leki m.in na nowotwory)... I gdy spróbujecie jak działa brzoza to nazwiecie ją "apteką". Nie zapomnijcie przytulić się na chwilę do jej aksamitnej kory. Czy ktoś z Was zastanawiał sie dlaczego brzoza jest taka inna, wyjątkowa i piękna? Czy natura nie pokazuje nam brzozy - wrzeszcząc do nas głuchych: "to jest to drzewo, nie pomylisz go z innym!" Dlaczego akurat na Zielone Świątki zrywa się gałęzie brzozy? Jest to zaadoptowany zwyczaj przedchrześcijański (pogański = z czasów gdy człowiek szanował i rozumiał naturę). Podejrzewam tylko, że po zerwaniu gałęzi ludzie wykorzystywali liście brzozy. Ozdabiając domy - jednocześnie suszyli je i używali do leczenia. Są doniesienia że w Rusi składali ofiary brzozom (drzewom), w podzięce za ich dary. Obecnie zrobiliśmy z tego pięknego święta natury - "antyświęto", gdzie łamane, ścinane (bezkarnie!) brzozy wnosi się na chwilę na ołtarze w ofierze (?), po czym wyrzuca, pali - marnotrawi i niszczy. W pradawne święto drzew - niszczymy nasze najpiękniejsze drzewa...
Jarosław Chojnacki, 15 grudnia 2014 roku.
|